Wywiad

BERLINALE: Filmweb rozmawia z braćmi Coen

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/BERLINALE%3A+Filmweb+rozmawia+z+bra%C4%87mi+Coen-70220
Jest ich dwóch i mają świetną passę. Po rozbiciu oscarowego banku filmem "To nie jest kraj dla starych ludzi" przekazywali nam treści "Tajne przez poufne", opowiadali o "Poważnym człowieku", a teraz pokazują, czym jest "Prawdziwe męstwo". Na festiwalu w Berlinie żywi klasycy amerykańskiego kina opowiedzieli nam o swoim najnowszym filmie, który już jutro wchodzi na polskie ekrany. 



Jak po najbardziej "żydowskim" filmie w Waszej karierze ("Poważny człowiek" – przyp. M.W.) kręciło się film, należący do tak "nieżydowskiego" gatunku jak western?

Ethan Coen: Zabawne. Zastanawialiśmy się nad tym kilkanaście razy, ale to pytanie pada tak rzadko, że zawsze jesteśmy zdziwieni, gdy ktoś je zadaje. Przechodząc do rzeczy – istotnie, "Poważny człowiek" był skończenie "żydowski" (śmiech). Nie myśleliśmy oczywiście, że następny film, który zrobimy, będzie aż tak prezbiteriański. Skończyło się to właśnie w ten sposób z powodu charakteru powieści Charlesa Portisa.

Mieliście jakąś strategię na konfrontację z tak zasłużoną tradycją jak western?

EC: Z racji przerabiania materiału źródłowego Portisa, nie myśleliśmy o "Męstwie" jako o westernie czystym gatunkowo. Są powieściopisarze "gatunkowi", zanurzeni w westernie, jak Louis Lamour czy Zane Gray, ale książka Portisa w niczym nie przypomina ich dzieł. Jasne, jej akcja toczy się w takim, a nie innym okresie, i w takim, a nie innym miejscu, ale to wcale nie czyni z niej historii gatunkowej.
Joel Coen: To, co przyciągało nas w tej opowieści, nie było gatunkiem, kostiumem. Nie myśleliśmy o westernie, nie myśleliśmy nawet o westernie w cudzysłowie.

Co więc Was przyciągało?

JC: Historia. Jak powiedział Ethan, to nie jest czysty western w klimacie tekstów Zane'a Greya czy Elmore'a Leonarda. Niesamowita atmosfera powieści wynika właśnie z tego sztywnego, prezbiteriańskiego stylu, dzięki któremu mogła narodzić się tak nietuzinkowa postać jak czternastoletnia Mattie Ross. Dziewczynka, która udaje się w dzicz, w sam środek paszczy lwa, by pomścić swojego ojca. Przypomniała nam się "Wyspa skarbów" i "Alicja w Krainie Czarów". Chodziło o archetypiczną historię, w której dziecko zostaje samo we wrogim mu świecie – świecie, którego się boi i którego nie jest w stanie pojąć.

Odchodziliście jednak miejscami od powieści Portisa. Dodaliście np. sekwencję z wisielcem.

EC: Nasz film jest stosunkowo wierny literze powieści, ale tak, oddalaliśmy się miejscami od tekstu Portisa. Wynika to poniekąd z tego, o czym mówiliśmy przed chwilą. Zaczęliśmy zastanawiać się nad postacią graną przez Matta Damona, strażnikiem Teksasu LaBeoufem. Komediowe akcenty w filmie opierają się w znacznej mierze na zderzeniu głównego bohatera, Roostera Cogburna, z LaBeoufem. Wydało nam się to na dłuższą metę męczące. Postanowiliśmy więc rozdzielić LaBeoufa z pozostałymi bohaterami. I tak, musieliśmy pokazać, co się z nimi dzieje w momencie rozpadu grupy. Dokąd jadą i co właściwie ich spotyka. Stąd też nieco oniryczna sekwencja z wisielcem. Zależało nam na podkoloryzowaniu tego krajobrazu, nadaniu mu nieco fantasmagorycznych kształtów. Chcieliśmy wygrać to, że historia opowiadana jest z perspektywy czternastoletniej, przestraszonej dziewczynki. Alicja przekraczała lustro, Mattie przeprawia się przez rzekę – szliśmy tym tropem.  

A gdzie w tym wszystkim miejsce na Johna Wayne’a, Henry’ego Hathawaya i "Prawdziwe męstwo" z 1969 roku?

EC: W zasadzie nigdzie. Znaliśmy ten film, oglądaliśmy go jako dzieci, ale od tamtej pory nie widzieliśmy go ani razu. To brzmi nieprawdopodobnie, ale zupełnie pominęliśmy go w naszych przygotowaniach. Zafascynował nas Charles Portis. To przecież nie pierwszy przypadek w historii kina, gdy książkę adaptuje się kilka razy.

Kobiece bohaterki to u Was, zazwyczaj, ostoje moralności, siły i sprytu. Mattie kojarzyła mi się z Marge, bohaterką "Fargo".

JC: Z Mattie sprawa była skomplikowana. Po pierwsze jest dzieckiem, po drugie – dziewczynką. Zdajemy sobie sprawę z faktu, że taka postać raczej nie robiła w westernie spektakularnej kariery. Mattie wydała nam się na tyle ciekawa, że postanowiliśmy nakręcić o niej film. W przypadku Marge sprawa była prosta – to była polityczna decyzja. Musieliśmy dbać o to, by Frances, moja żona (McDormand – przyp. M.W.) miała zatrudnienie (śmiech).

Od początku myśleliście o Jeffie Bridgesie w roli Roostera Cogburna?

EC: Nie. Napisaliśmy scenariusz błyskawicznie. Dopiero potem zastanawialiśmy się, kogo obsadzić. Tutaj znowu pomógł nam Portis. Zwykle, już na etapie pisania tekstu, staramy się powiązać rolę z konkretną twarzą. Adaptowaliśmy jednak bardzo precyzyjną, jeśli chodzi o budowę postaci, powieść. To wiele ułatwiło. Ale jak już zaczęliśmy się zastanawiać nad rolą Cogburna, Jeff był pierwszą osobą, o której pomyśleliśmy.

Jak zareagował na propozycję?

JC: Zajrzał do scenariusza i powiedział: "Nie kapuję. Po co chcecie to robić? John Wayne już to robił". Poleciliśmy mu przeczytać książkę. I przeczytał.

Był oczarowany, jak Wy?

JC: Powiedział: "okej".

A jak znaleźliście Hailee Steinfeld?

JC: Standardowo, można powiedzieć. Przesłuchaliśmy naprawdę sporo dziewcząt. Kosmicznym problemem okazała się bariera językowa, bohaterowie mówią trudnym językiem i specyficznym dialektem. Ostatecznie się udało.

Możecie zdradzić swoje dalsze plany? To Wasz największy sukces kasowy, planujecie jeszcze mocniej zacieśnić relacje z wielkimi studiami?

EC: Zawsze sytuowaliśmy się gdzieś na granicy. Naginaliśmy ją, przekraczaliśmy, ale zawsze byliśmy blisko niej. Właściwe poza pierwszym filmem ("Śmiertelnie proste" z  1984 roku – przyp. M.W.) nie udało nam się zrobić filmu bez wsparcia ze strony dużej wytwórni. Nawet nasz drugi film, "Arizona Junior", który teoretycznie finansowała mała wytwórnia, powstawał na mocy umowy z 20th Century Fox. Od tej pory pracujemy z wielkim firmami i staramy się wychodzić na tym jak najlepiej (śmiech).

Ile jest prawdy w etykietce "dwugłowego reżysera"? 

EC: Wiadomo, film to robota zespołowa. My razem piszemy, reżyserujemy, pracujemy na planie, ale jesteśmy przecież częścią wielkiego, kolektywnego planu. Zależy nam na tym, żeby nasze pomysły były zbieżne z wizją innych ludzi.

Z wizją Rodericka Jaynesa także? (pod tym pseudonimem Coenowie występują jako montażyści swoich filmów – przyp. M.W.)  

JC: Zwłaszcza z jego wizją (śmiech). Ale też z kompozytorem Carterem Burwellem oraz wieloma innymi osobami. Tak naprawdę to wyłącznie kwestia dialogu. W dyskusji da się osiągnąć wszystko.  

Dzięki za rozmowę, życzę powodzenia!


Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones