Miałam przyjemność obejrzeć ten film i muszę przyznać, że jest to prawdziwa ekranizacja ,,Ani..." Może historia nie jest dokładnie taka sama, jak w książce, ale i tak najbliżej jej do powieści. Poza tym aktorka grająca Anię to PRAWDZIWA Ania. Jest śliczna i urocza (może trochę denerwuje mnie jej głos, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić). Do tego Gilbert Blythe...idealny. Ten film ma urok. Jeżeli ktoś lubi ogląda na czarno-biało, to polecam.
Potwierdzam, Ania jest prawdziwa - ma urok i "to coś" co, jak myślałam, istnieje tylko w książkach LMM :)
Ania jest świetna, ale Gilbert okropnie mnie irytuje. Jak mówi, to wydaje mi się trochę... głupi xD.
Uważam, że Ania z 1985 roku też jest śliczna, uroda takiej laleczki, ale prawda jest taka, że przeważnie dawali na Anię takie bardzo ładne aktorki (w przypadku Ani z 1934 roku wręcz piękną, ale takie czasy, że na bohaterki główne wtedy dawali raczej ślicznotki), ale pamiętajmy, że tak naprawdę Ania nie była w książce na początku przynajmniej jakąś urodnicą (tutaj najlepszym odzwierciedleniem jej rzeczywistego wyglądu będzie inspirowana "Anią..." wersja z Netflixa). Uważam, że obie Anie-1934 i 1985 naprawdę miały urok osobisty i urodę, "to coś", Diana mi się zywcem nie podoba w tej wersji, bo w książce, tak jak w 1985, jest czarnulą, a nie jakąś blondi.