Villefranche, gdzieś w Ardenach, najrzadziej zaludnionym regionie Belgii. Celtyckie mity, łóżkowe wielokąty, ekologiczne bojówki, gangsterzy, korupcja. Wygląda to tak, jakby zbiry i pomyleńcy nie tylko z Belgii, lecz także Francji i Luksemburga, urządzili sobie w Villefranche szalone lato leśnych ludzi. Wystarczy zejść z drogi, a tam trupy zwisające z drzew, dzieci w kartonach, tajemnicze symbole, wilki, kruki wskazujące miejsca porzucenia dowodów, zwłoki zaciukanych nastolatków. Niestety, wszystko to w tempie, a zatem i natężeniu wykluczającym jakiekolwiek prawdopodobieństwo. Szukacie dowodów na korupcję lokalnych urzędników? Nie ma sprawy. W Villefranche wystarczy pójść na bagna, zanurzyć ręce w błocie i wyciągnąć pendrive z dowodami. Dostaliście potrójny postrzał w klatkę piersiową. Żaden problem. Leśny ludzik wyleczy was kołderką z mchu. Jeśli marzy wam się jaskiniowa eskapada, to od razu macie szansę na bonusowy trip dzięki uwalnianym przez nieznane podziemne gatunki halucynogenom.
Nasuwa mi się porównanie do literackiej sagi Camilii Lackberg, gdzie w liczącej ok 1000 mieszkańców osadzie dochodzi do licznych morderstw, a każde z nich jest powiązane z co najmniej jedną zbrodnią z przed lat :)
Już myślałem, że tylko mnie ten serial rozkwasza mózg. Kończę drugi sezon, ale poziom debilizmu przeszedł wszelkie pojęcie.